WITAMY NA FORUM MIŁOŚNIKÓW MOTOCYKLA SUZUKI GS 500 - MIŁEGO PISANIA !
Zapraszamy również na nasz portal pod adresem www.gs500.pl

Portal | Szukaj | Rejestracja | Zaloguj



Poprzedni temat «» Następny temat
Balaton Project
Autor Wiadomość
Ciaho
[Usunięty]

Wysłany: Pią 03 Wrz, 2010   Balaton Project

W zeszłym roku wracając znad Adriatyku, droga poprowadziła nas przez Budapeszt i ten krótki przejazd wywarł na nas wielkie wrażenie. Postanowiliśmy, że kiedy tylko nadarzy się okazja wrócimy tu z dłuższą wizytą. Przy czym nie należę do ludzi, którzy zbyt długo lubią czekać – więc jak tylko padł pomysł wyjazdu na wakacje – gdziekolwiek byśmy nie jechali wiedziałem, że na trasie stolica Węgier musi się znaleźć:). Dystans do pokonania wyznaczyliśmy nieco krótszy niż roku poprzedniego. Po trochu dlatego, że ani kaski ani czasu nie mieliśmy już tyle, a troszku dlatego, że nie bardzo chcieliśmy męczyć tyłków wielogodzinną jazdą w siodle.

Gdańsk – Start
Planowo mieliśmy wstać w poniedziałek najdalej o 6 rano, szybciutko się spakować i ruszyć. Ale przecież mamy urlop i jakoś nie wpadliśmy na pomysł nastawiania budzika. Tym samym wczesno-poranne wstawanie diabli wzięli:). Co się odwlecze to nie utonie i na asfalt uderzyliśmy jakoś chwilę po 9. Ponownie obładowany motocykl wyglądał jak objazdowy cyrk, ale po zeszłorocznej akcji jakoś nie miałem problemu z ogarnięciem ciężaru tego tałatajstwa.

Pierwsza niespodzianka dopadła nas na 80 kilometrze – czyli na środku autostrady. W trakcie wyprzedzania przy około 140 km/h nagle suza zrobiła kangurka... Co jest kurna. Za mną już jakiś autobus popycha mnie zderzakiem, a moto słabnie i w 2 sekundy gaśnie całkowicie. Zrobiło mi się miękko w kolanach. Autobusiarz skumał, że jak nas rozjedzie to na obiad się pewno spóźni i odpuścił – grzecznie zjechał na prawy pas i dał mi miejsce bym doturlał się na pobocze. W baku full paliwa – myślę może się wężyk zapchał – przełączam na rezerwę – moto odpala i ostrożnie jedziemy dalej. Inna rzecz, że chyba za bardzo szarżuję – suza ma lat 15, mało koników, a ja jej na grzbiet załadowałem pół domu wraz z mieszkańcami i wymagam by chciała wyprzedzać przy 140. Od tej pory staram się jechać w granicach 120:). Na dłuższą metę to i tak najekonomiczniejsza prędkość.

Więc lecimy sobie ekonomicznie i nieszybko, a za szybą kasku przemijają nam piękne polskie widoki. Dwa razy zatrzymuje nas straż pożarna, wycinając kogoś z rozbitej puszki, raz sami stajemy, kiedy z asfaltu przenoszą do karetki jednego z naszych. Na koniec z powodu wypadku policja blokuje drogę dojazdową do Wrocławia i walimy do miasta jakimiś opłotkami. Oczywiście zaczęło lać, za co jesteśmy losowi bardzo wdzięczni, bo bardzo nie lubimy monotonni. Po jakichś 20 minutach deszcz wali już tak, że zamiast asfaltu pod kołami mamy koryto rzeki. Zjechałem pod wiatę, by przeczekać najgorszą nawałnicę (na filmie ładnie widać, jak z tym deszczem było).

Wrocław

Do Wrocławia dojechaliśmy dopiero o 18 – plan był ambitniejszy o 2 godziny, ale na pogodę i objazdy nie poradzę nic, mimo najszczerszych chęci.
Nadmienić muszę, że we Wrocku mam dawno nie widzianą rodzinę, z której gościnności zamierzaliśmy skorzystać. Nie chcę się rozpisywać nad szczegółami, ale sposób w jaki zostaliśmy przyjęci przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Miasto zwiedzaliśmy prawie do 22 wraz z przewodnikiem i półprzewodnikiem (czyli przewodnika pomocnikiem) i przyznać się muszę że, w moim prywatnym rankingu miast polskich Wrocław znajduje się w absolutnej czołówce (wcześniej jakoś nie mieliśmy okazji tam zawitać).
Żałuję, że nie mogliśmy spędzić w tym miejscu i towarzystwie więcej czasu, bo naprawdę bawiliśmy się znakomicie, za co serdecznie dziękuję Krysi i Zbyszkowi.

Rano z łózka wyciągnął nas zapach jajecznicy. Dzień jak zwykle zaczynam od kontroli stanu motocykla. Szybkie smarowanko, pakowanko, pożegnanko i znów jesteśmy w drodze. Cel na dziś to Brno. Przez pierwszych 20 km jazdy świeci słońce, lecz nie zdążyliśmy dobrze nacieszyć się urokami południa kraju, jak zaczęło padać. I padało tak przez kolejne 250 km. Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem grzanych manetek, które w takim deszczu przynoszą zbawienne ciepło dla rąk. Do tego przed wyjazdem zamontowałem w suzce handbary – które w nakedzie wyglądają conajmniej idiotycznie, za to w trasie, przy złej pogodzie sprawdzają się rewelacyjnie. Mimo siąpiącego deszczu jechało się wcale nie najgorzej... tylko buty po dwóch godzinach przemokły. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

BRNO

Po przekroczeniu Czeskiej granicy drogi stają się bardziej kręte – zazwyczaj bardzo ochoczo reaguję na zagęszczające się winkielki, ale ciągły deszcz szybko zapał ostudził. Do Brna dojechaliśmy około 16. Jeszcze w Gdańsku Agnieszka spisała kilka pól kempingowych w okolicy, ale że dość już mieliśmy moknięcia, znaleźliśmy nocleg blisko centrum w niedrogim hostelu. Wielce byłem z tego faktu zadowolony, bo wejście do hostelu prowadziło przez pub, gdzie obsługiwały bardzo urodziwe dziewczęta. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że ów pub tak naprawdę był night clubem i panie oprócz obsługi gości hostelowych, w bardzo widowiskowy sposób polerowały rurki w głównej sali.
Oczywiście miast podziwiać kobiety przy pracy, zgodnie z planem udaliśmy się na stare miasto. Brno okazało się miastem urokliwym i bardzo zadbanym, choć na pewno nie tak efektownym jak Wrocław. Do snu wypiliśmy po dobrym czeskim piwku. Sprawnie zabarykadowałem drzwi, co by żaden miłośnik polerowanych rurek się nie zabłąkał w trakcie nocy. Na szczęście nikt nas nie niepokoił i obydwoje spaliśmy wyśmienicie.
Rano zwykłe dolanie oleju, smarowanko, pakowanko i w drogę. Wdziewam mokre buty z niepokojem zerkając na niebo. Na szczęście dostaliśmy esa od Siasia Pogodynki, że conajmniej przez tydzień deszczu nie należy się spodziewać. Pełni optymizmu wjeżdżamy na autobanę i w jakieś 3 minutki jesteśmy już Bratysławie. Tutaj wypijamy szybką kawę i znowu autobana. Kolejne 3 minuty i jesteśmy w Budapeszcie (czas na autostradzie jakoś wyjątkowo szybko leci). Na autobanie suza znów dziwnie przerywa... ale na chwilę odpuszczam gaz, zwalniam do 100 i wszystko wraca do normy.... Dziwne to jakieś, ale cóż nie będę sobie zaprzątał głowy pierdołami.

Budapeszt.

O 14 dojeżdżamy na pole namiotowe bliziutko centrum. Tu niefortunnie zaliczamy glebę parkingową. Stanąłem tuż przy krawężniku. Postawiłem stopę pod takim kontem, że nie mogłem utrzymać moto, a że zaraz był krawężnik, to nie mogłem już jej przesunąć. Wyrwać też jej nie zdołałem, bo moto zaczęło się przechylać i but zaklinowałem pomiędzy wydechem a krawężnikiem. Zamachałem tylko śmiesznie łapkami w powietrzu i już leżeliśmy z całym dobytkiem na trawie. Musiało to wyglądać mega idiotycznie. Ja rzucałem się jak dziki bo wydech gorący, a moto ciężkie legło na nodze. Aga sama ni jak nie mogła motóra targnąć, ale dobrzy ludzie jak już się pośmiali i porobili zdjęcia postawili mnie szybko na nogi. Obyło się bez większych zniszczeń:).
Pole namiotowe kosztuje trzydzieści parę ziko od osoby, ale w zamian oferuje prysznice, praleczki, prund i wifi – więc całkiem przyzwoicie.

Zwiedzanie zaczynamy od Pestu, głównie dlatego, że tam właśnie mieści się nasze pole namiotowe. Po całodziennym łażeniu dochodzimy do wspólnego wniosku, iż miasto jest naprawdę gigantyczne. Nie obeszliśmy nawet połowy miejsc wartych zobaczenia. Nogi mnie zabijają – z racji ograniczonej przestrzeni bagażowej wziąłem ze sobą tylko tenisówki i mści się to teraz na mnie dość boleśnie. Nie ma siły - jutro nie będę chodził. Drugą część miasta – czyli Buda – zwiedzamy głównie motocyklem. Cytadela, widok na Parlament i panorama ze wzgórza robią wręcz bajeczne wrażenie – polecam wszystkim. Choćby tylko dla tych widoków warto tu przyjechać. Na kemping dojeżdżamy bardziej zmasakrowani niż dnia poprzedniego. Nogi nam już dawno w tyłek wlazły i choć wiemy, że spora część tego miasta nam umknęła, to nie mamy siły się dalej ruszyć.

Na polu kempingowym dzień po dniu dochodzą nas 2 tragiczne wiadomości. Najpierw dowiedziałem się, że w nocy na motocyklu zginął sąsiad. Nie widziałem go już naprawdę sporo czasu i gdyby nie to, że pod klatką natknąłem się wcześniej na jego moto – to nie wiedziałbym nawet, że jest pełnoletni. Okazało się że miał już 22 lata i próbował się Hondą zmieścić między krawężnikiem a samochodem - ale przy 130km/h zahaczył o krawężnik i tu się jego żywot zakończył. Masakra - 22 lata – to się dopiero życie zaczyna. Nie zdążyłem na dobre informacji przetrawić, gdy zadzwoniła siostra płacząc w słuchawkę. Zginęła jej przyjaciółka Agnieszka Derlaga. Pod szczytem Khan Tengri zabrała ją lawina. Miała 29 lat. Aż mnie zatkało.
Kilka tygodni wcześniej w podobny sposób odebrałem śmierć Iziego, też zginął w Kazachstanie tyle, że na motocyklu – jeden z najbardziej niesamowitych i pozytywnie zakręconych ludzi o jakich słyszałem. Nigdy go nie poznałem, lecz nie zdarzyło mi się czytać bardziej żywych, ciekawych a często powalająco zabawnych relacji z wypraw. Ten człowiek robił rzeczy niesamowite, z takim entuzjazmem, że wręcz zarażał swoją pasją.
W przypadku obydwu tych tragicznych wiadomości mój umysł się na chwilę zawiesił. W za sadzie nawet nie na chwilę, bo tak naprawdę przez kilka dni trawiłem te informacje, nie mogąc przyjąć ich do wiadomości. Niby prosta rzecz, a jednak nie do przeskoczenia. Po prostu nie możesz się z tym pogodzić. Życie z pasją ma bardzo wysoką cenę i ktoś ją musi zapłacić – taka jest cholerna statystyka. Myślę, że każdy kto idzie w góry, wsiada na moto, czy podejmuje inne, mniej lub bardziej ekstremalne wyzwanie – musi przecież znać ryzyko i akceptować ewentualną cenę jaką przyjdzie zapłacić. Inaczej chyba być nie może?
Jadę tak autostradą łykając kolejne kilometry i myśli kłębią mi się pod kaskiem. Tłumaczę sobie, że nie można mieć żalu do cholernej statystyki (tak ją sobie nazwałem „cholerną statystyką), więc teraz już czuję tylko tępy, pusty i nieukierunkowany żal. Nagle widzę czerwone światło stopu... szybki powrót do rzeczywistości i zaciskam heble do granicy poślizgu. Zresztą wszyscy wkoło robią tak samo. I nagle wkoło mnie cała autostrada stoi... tysiące ludzi, bo sam horyzont stoją w puszkach. Skarciłem się w myślach za wcześniejszy brak koncentracji i powolutku ruszyłem do przodu pomiędzy autami. Auta bez problemu ustępują miejsca i po chwili zapinam już dwójkę. Na Węgrzech, mam przynajmniej takie wrażenie – jest więcej moto i poza jednym chamem wszyscy napotkani kierowcy wykazywali się dużą wyrozumiałością i chęcią współpracy z motocyklistami. Ujechaliśmy kilkaset metrów i podłączyliśmy się pod dwa motocykle – we trójkę tworzyliśmy już grupę motocykli słyszalną i zauważalną z daleka. Auta rozjeżdżały się na kilkadziesiąt metrów przed nami więc wrzuciłem trójkę. Spoglądam w lusterko, a za mną kolejne 4 motocykle. Po wcześniejszych ponurych myślach, teraz zrobiło mi się jakoś raźniej. Tysiące ludzi stoi w korku, ale nikt nas zazdrośnie nie blokuje, wszyscy puszczają i tak sobie śmigamy stojącą autobaną. Dojechaliśmy w końcu do źródła całego zatoru – 5 aut powyginanych na wszelkie sposoby zatamowało wszystkie pasy – na szczęście nie widać ofiar w ludziach. Zresztą dość już mam myślenia o ofiarach.

Balaton

Około południa dotarliśmy nad jezioro. Balaton jest dość specyficznym jeziorem – największym w centralnej Europie. Ciągnie się przez 70 km, osiąga szerokość 12km, natomiast z racji niedużej głębokości – max 12m, jest bardzo ciepłym zbiornikiem. Żadnych nadzwyczajnych cudów nie należy się spodziewać, ale na odpoczynek nadaje się znakomicie. Niestety cały węgierski naród zdaje się doszedł do podobnego wniosku i wyległ na plaże. Spędziliśmy nad wodą sporo czasu zaciekle pracując nad opalenizną i Tokajem. Jak tylko wyschłem, wchodziłem do wody z powrotem bo było nieznośnie gorąco. Jak już nie wytrzymywaliśmy na plaży to wsiadaliśmy na moto i jechaliśmy podziwiać okolicę. Ale tak jak pisałem wcześniej – cudów żadnych nie napotkaliśmy i koniec końców i tak kończyliśmy na plaży:P. Doszliśmy do smutnego wniosku. że nie potrafimy biernie odpoczywać. Dwie godziny bez ruchu na kocu i obydwoje dostawaliśmy szału. Ale z drugiej strony te kilka dni odpoczynku nam się należały jak psu zupa.


Powrót.

Kiedy w końcu poczuliśmy swąd palonego na słońcu mięsa, stwierdziliśmy że dość tego opalania, trza się zbierać w drogę powrotną. I znów dolewka oleju, smarowanko, pakowanko i heja w długą. Autobana – nudy panie. Za to po raz kolejny udało nam się zgubić w Budapeszcie:P. Przejazd przez Węgry jakoś szczególnie nas nie podniecił, z kolei Słowacja po raz kolejny nas urzekła. Ponownie górskie winkielki, zapach igliwia w kasku i te widoki.... bajka... sama radość z jazdy motocyklem. Zresztą motocykli na trasie spotykaliśmy więcej niż aut.

Kiedy zbliżaliśmy się do polskiej granicy, przypomniałem sobie zeszłoroczne korki, ruch wahadłowy i przebudowy ciągnące się do Krakowa. Ale tym Razem drogi były piękne, równe, nowe i tylko trochę przytłoczone, ale bez dramatu. Za Krakowem wjechaliśmy na kawałek autostrady, i tak samo zrobiliśmy za Tczewem. W obydwu przypadkach suzę znowu mi troszku przydławiło i doszedłem do wniosku, że wszystko jest okej tylko suza ma uczulenie na autostrady:) - wystarczy unikać płatnych dróg i na pewno będzie dobrze:). Do domu dojechaliśmy w ulewnym deszczu, ale już nam to nie przeszkadzało, bo przecież czeka nas ciepła pościel i suche ciuszki:))

W ramach podsumowania przyznam, że nie chciało mi się liczyć ilości kilometrów – szacunkowo wyjdzie trochę ponad 2 tys. Nie wiem jakie mam średnie spalanie, bo też nie chciało mi się liczyć:P. Wiem natomiast, że dolałem pół litra oleju co nieco mnie zaskoczyło, ale z drugiej strony wziąłem na zapas litr, więc nic szczególnego się nie stało. Cały koszt wakacji na dwie osoby łącznie z paliwem zamknął się w 2300zł. Wyjazd w zamierzeniach miał być głównie zwiedzająco wypoczywający, więc nie przewidywaliśmy hardcorowego nawijania kilometrów i faktycznie udało nam się dobrze wypocząć.
Dzięki wielkie Adze, że po raz kolejny dała się namówić na taką akcję. Dzięki Szpilsonowi za GPSa, namiot i kuchenkę. Wielkie dzięki Krysi i Zbyszkowi za gościnę. Dzienx Siasiowi Pogodynce za esemesy z prognozą pogody. I finałowe dzięki wszystkim za dobre słowo.




P.S. Pamiętam, kiedy już dojeżdżaliśmy do Gdańska, gdzieś w duszy zaczynał się pojawiać lekki żal, że to już koniec podróży. Deszcz walił konkretnie, ale przyjemne ciepło idące od manetek spowodowało, że jakoś tak dziwnie czule pomyślałem o motocyklu. Suza do tej pory zabrała mnie w tak wspaniałe miejsca, przejechaliśmy tysiące kilometrów, przekroczyliśmy wiele granic praktycznie bez awarii i muszę się do czegoś przyznać. Może infantylnie to zabrzmi, ale kocham ten motocykl , za to jak wygląda, jak brzmi, cholera nawet jak pachnie, ale przede wszystkim za te nawinięte już kilometry... Mam nadzieje, że będzie ich dużo więcej.
Wszystkie foty z tego wyjazdu TUTAJ
Filmik z wyjazdu znajdziecie na YOUTUBIE

zapraszam też na bloga ze wszystkimmi moimi wyjazdami TUTAJ
pozdro i lewa do góry
 
 
Majic 

Model GSa: GS 500E
Wiek: 41
Dołączył: 11 Lut 2008
Pochwał: 1
Posty: 589
Skąd: Wrocław
Wysłany: Pią 03 Wrz, 2010   

Nad Balatonem to Siofok czy Zamardi ? W tym roku byłem tam i też siedziałem na takiej samej "plaży" :D Ogółem faktycznie w dzień nie ma szału, ale siofok w nocy - polecam największym imprezowiczom :P
_________________
Prowadzący G.G.G. (Gieesową Grupę Geriatryczną).
 
 
 
Ciaho
[Usunięty]

Wysłany: Pią 03 Wrz, 2010   

Siofok:) i faktycznie w nocy to się grube rzeczy działy - panienki bardzo ładne i chętne do współpracy. Ponoć nie wozi się drewna do lasu a ja głupi i naiwny przyjechałem na węgry z narzeczoną. Tym sposobem imprezowe życie Balatonu jakoś mnie ominęło... Ale z drugiej strony nie żałuję bo w naszym namiocie wcale nie było nudno hehe:P
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Wersja Lo-Fi

INFORMACJA DOTYCZĄCA POLITYKI PLIKÓW COOKIES ORAZ OCHRONY DANYCH OSOBOWYCH:
  • Nasza strona używa informacji zapisywanych za pomocą cookies i podobnych technologii głównie w celu dostosowania strony do potrzeb każdego użytkownika oraz m.in. w celach statystycznych. Mogą też stosować je współpracujące z nami firmy z branży statystycznej. Ustawienia dotyczące plików cookies mogą być zmienione w programie (przeglądarce) do obsługi stron internetowych. Korzystanie z naszego portalu bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza akceptację korzystania z serwisu na wyżej wymienionych warunkach.

  • Zgodnie z art. 13 ust. 1 i ust. 2 Ogólnego rozporządzenia Parlamentu i Rady Unii Europejskiej o ochronie danych osobowych z dnia 27 kwietnia 2016 r. informujemy, że:
    • Administratorem Danych Osobowych jest Forum GS500.pl;
    • podanie przez Ciebie danych osobowych jest dobrowolne, lecz niezbędne do prawidłowej rejestracji i użytkowania forum;
    • przetwarzanie Twoich danych osobowych w celu użytkowania forum odbywa się na podstawie art. 6 ust. 1 lit. f) Ogólnego Rozporządzenia Parlamentu i Rady Unii Europejskiej o ochronie danych osobowych z dnia 27 kwietnia 2016 r. i zgodnie z zasadami określonymi w niniejszym Rozporządzeniu;
    • Posiadasz prawo dostępu do treści swoich danych, uzyskania ich kopii, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych;
    • dane osobowe będą przechowywane przez okres niezbędny do wykonania usługi lub czynności w związku z którą zostały przekazane (czas użytkowania konta na forum GS500.pl) oraz przez okres wynikający z okresu przedawnienia w ewentualnym procesie ochrony dóbr Administratora;
    • informujemy, iż Twoje dane osobowe możemy udostępniać następującym kategoriom podmiotów:Google Inc, SolarWinds Corporate, England.pl Sp. z o.o., IONIC Sp. z o.o. Sp. k.
    • Masz prawo wniesienia skargi do Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, gdy uznasz, iż przetwarzanie Twoich danych osobowych narusza przepisy Ogólnego rozporządzenia Parlamentu i Rady Unii Europejskiej o ochronie danych osobowych z dnia 27 kwietnia 2016 r.